Po zdrowie do wód! :) Do nałęczowskich wód, a najlepiej po prostu
W Drzewa. O tym miejscu pisałam już kiedyś
tu, a napiszę też i w kolejnym poście. Planując miniony wyjazd bardzo liczyliśmy na śnieg. Śnieg ponoć był, ale się zbył. Tydzień przed wyjazdem obie Cacane się pochorowały, w dzień wyjazdu ja obudziłam się z gorączką. Life... Podobnie jak podczas wcześniejszej wizyty cały czas towarzyszyło nam słońce, ale dnie były mroźne. Hitem okazał się nowy, wdrzewowy obiekt - domek z sauną. Ponieważ własnej nie mamy, z dobroczynnych działań sauny staramy się korzystać w miarę możliwości na wyjazdach, bo już dawno przekonaliśmy się, że to nam po prostu służy. Na szczęście dla nas Obie dziewczyny znoszą saunę doskonale. Nawet nasz Serduszkowiec, któremu dawkujemy gorące ale suche powietrze ostrożniej, na własnej skórze odczuwa poprawę. Właściwie to Ona zawsze najgłośniej optuje za sauną, podobnie jak za gorącymi źródełkami :) A dlaczego akurat teraz wzięło mnie na taką opowieść? Nie jako pretekst do zdjęć :) Chyba bardziej chodzi o sam design i projekt. To najładniejsza i zarazem najładniej położona sauna jaką widziałam. W lasku, w lessowym wąwozie, w domku z tarasem w koronie drzew, z dodatkową otwartą przestrzenią, z oknami przez które widać świerki, żaluzjami, przez które wpadają promienie słońca. Z miejscem do relaksu, półką z książkami, kącikiem gier dla dzieci. Julka do tej listy dodałaby chilli zet w głośnikach (tak mamy, etap że wszystko i wszędzie w słuchawkach na uszach), Hania możliwość przemieszczania się pomiędzy sauną a miejscem zabaw, a Tata fakt, że nie musi znosić wzroku obcych, gdy jego najmłodsze szczęście kręci się jak śrubka :) Ja, tradycyjnie najbardziej doceniam jednak detale, począwszy od ulubionej mineralki, po kolor drewna :) Ale najbardziej podobała mi się "bursztynowa cegła" położona w samej saunie i fakt, że mogliśmy cieszyć się tymi chwilami w całkowitym rozluźnieniu, każdy na swój sposób.













